O odkrywaniu rodzinnej przeszłości - „Wojna i terpentyna” Stefana Hertmansa
„Teraz chciałbym ponownie usłyszeć ich opowieści ze szczegółami,bo jako dziecko byłem widzącym ślepcem, słyszącym głuchym.”
Przed śmiercią, Urbain Martien, wręczył wnukowi dwa zeszyty. W pierwszym z nich, małym i grubym, przywołał pamięcią swoje młode lata spędzone w Gandawie jeszcze przed 1900 rokiem. Mieszkając z rodziną w dzielnicy robotniczej, Urbain szybko poznał gorzki smak ubóstwa i katorżniczej pracy. Przedwczesna śmierć ojca sprawiła, że niczym w dickensowskiej opowieści, chłopiec został okradziony z niewinnej młodości, z dzieciństwa. W wieku 13 lat zmuszony był do podjęcia wyczerpującej fizycznie pracy w odlewni żeliwa. Trudy dzieciństwa wynagrodziła mu kochająca rodzina, oraz zaszczepiona przez ojca miłość do piękna i sztuki.
Hertmans opowiedział tę historię własnym głosem, dodając swoje wspomnienia o dziadku i uzupełniając opowieść fotografiami z prywatnego archiwum. Dzięki temu nie tylko rekonstruuje życie Urbaina, lecz także prowadzi subtelny dialog pomiędzy przeszłością a teraźniejszością – dialog wnuka, który dopiero po latach potrafi zrozumieć pełny ciężar słów wypowiadanych przez starzejącego się dziadka.
Drugi zeszyt skrywa wstrząsającą relację z frontu, gdzie życie ogranicza się do wykonywania rozkazów „oui mon commandant”, gdzie walka o przetrwanie bezustannie miesza się z brudem, smrodem i głodem. W drugiej części powieści, Hertmans oddaje głos swojemu dziadkowi zamieszczając obszerne fragmenty jego dzienników:
“Mój dziennik o wojnie 1914–1918 w ponad połowie zapisany jest nudnymi opowieściami o latach dzieciństwa i wiele stron jest nieważnych. Teraz piszę wyłącznie o wojnie, prawdziwie i szczerze, nie jako hołd. Bóg mi dopomóż. Tylko moje przeżycia. Moje okropności”.
Te dzienniki są dowodem chaosu panującego w świadomości człowieka, który przeżył wojnę. Nawet jej koniec nie jest i nie może być powrotem do normalności. Urbain Martien przez resztę swojego życia musiał radzić sobie z powojenną traumą, bo nie było wówczas żadnej pomocy dla tych którzy ocaleli z bitewnego piekła. Swój smutek, ból i cierpienie szczegółowo opowiadał bliskim przy każdej możliwej okazji, a po czterdziestu latach przelał je na papier. Z kart tej historii wyłania się postać człowieka prostego, lecz głęboko wrażliwego – kogoś, kto rozpaczliwie starał się zrozumieć absurd własnego losu, a jednocześnie nigdy nie utracił umiejętności dostrzegania piękna, nawet w najciemniejszych zakamarkach życia.
„Wojna i terpentyna” to chyba najważniejsza powieść w dorobku flamandzkiego pisarza – niezwykle osobista, intymna i przepełniona emocjami. Jest to opowieść wnuka o tym, jak postrzegał swojego dziadka – jako niezwykłego, silnego i wartościowego człowieka, którego nie były w stanie złamać nawet najgorsze momenty w życiu. Człowieka, który po tym jak przeżył piekło, wciąż potrafił cieszyć się z życia, biegając beztrosko z wnukiem po plaży. Ale książka Hertmansa to również coś więcej niż tylko wspomnienie życia ukochanego dziadka. Autor przedstawia tu obraz epoki, bolesną historię Belgii, a także pokazuje, jak wyglądało życie rodzinne w tym okresie: jego rytm, jego codzienność, jego niepokoje. To zapis przemian społecznych i kulturowych, które odbijały się na losach zwykłych ludzi – takich jak Urbain, których życie wcale nie było „zwykłe”, lecz niezwykle kruche i nieustannie wystawiane na próbę.
Pomimo wszelkich okropności, które kryją się za tą historią, jest to niezwykle piękna i wartościowa powieść. Taka, która zostaje w pamięci na długo – być może dlatego, że w sposób wybitnie szczery przypomina nam, jak bardzo każdy człowiek, nawet ten najbliższy, niesie w sobie wszechświat doświadczeń, o których często dowiadujemy się zbyt późno.
Stefan Hertmans
Wojna i terpentyna
Wydawnictwo Marginesy 2015
tłum. Alicja Oczko
